Valeria Napoleone jest włoską kolekcjonerką, mecenaską i filantropką, która od połowy lat 90. tworzy niesamowitą kolekcję, złożoną wyłącznie z dzieł stworzonych przez kobiety. W domu Valerii w londyńskim Kensigton można znaleźć dzieła czołowych współczesnych artystek, takich jak Goshka Macuga, Margherita Manzelli, Aliza Nisenbaum czy Phyllida Barlow. Jako kreatywna intelektualistka i głos wsparcia dla wschodzących talentów Valeria Napoleone pomaga młodym artystkom także poprzez współpracę z organizacjami, instytucjami i innymi inicjatywami, m.in. Studio Voltaire, Camden Arts Centre i Nottingham Contemporary.
Valeria zawiązuje wyjątkowo bliskie więzi z artystami. Konsekwentnie pomagała wielu uznanym dziś artystom w rozpoczęciu kariery i wspierała w jej kluczowych momentach. Napoleone jest również członkinią rady naukowej w Institute of Fine Arts na Uniwersytecie Nowojorskim, President’s Global Council (Prezydenckiej Rady Światowej) tej uczelni oraz Association of Women in the Arts (Stowarzyszenia Kobiet Sztuki). Współpracuje także z A.I.R. Gallery w Nowym Jorku. W czerwcu 2015 roku zaprezentowała przedsięwzięcie Valeria Napoleone XX, skupione na wspieraniu artystek oraz zwiększaniu ich obecności w kolekcjach najważniejszych światowych muzeów.
Marek Wołyński: Jesteś znana ze względu na Twoje wyjątkowo metodyczne podejście do kolekcjonowania. Jak zaczęłaś? Co Cię skłoniło do skupienia się na artystkach?
Valeria Napoleone: Moja kolekcjonerska droga rozpoczęła się w Nowym Jorku w połowie lat 90. To był wyjątkowy czas i wyjątkowe miejsce dla sztuki nowoczesnej. Obroniłam licencjat z dziennikarstwa na Uniwersytecie Nowojorskim i szukałam kursu magisterskiego, który pozwoliłby mi na pracę w szeroko pojętym świecie sztuki.
Zapisałam się w Fashion Institute of Technology (Instytut Technologii Mody) na kierunek administracja galeriami sztuki, który skupiał się na relacji między artystami a kolekcjonerami. Studia trwały dwa lata, a ja przez cały ten czas niczego nie kupowałam. Przyglądałam się i uczyłam zasad działania współczesnego świata sztuki poprzez odwiedzanie galerii oraz odkrywanie środowiska z nimi związanego. To ukształtowało mój pogląd na własne w nim miejsce i dało solidny fundament do dalszych działań. Zdałam sobie wtedy sprawę, że kobiety nie są wystarczająco wspierane. Można wręcz powiedzieć, że były nieobecne w historii sztuki.
Kobiecych dzieł nie było ani w muzeach, ani w komercyjnych galeriach. Dało się jednak dostrzec, że artystki takie jak Cindy Sherman cieszą się coraz większym poważaniem. Śledzenie ich prac pojawiających się na rynku i rosnącego szacunku, jakim się cieszyły, było dla mnie niesamowicie inspirujące. Tych kilka czynników sprawiło, że zdecydowałam założyć kolekcję stworzoną wyłącznie z kobiecych głosów. Jestem przekonana, że moje kolekcjonerskie życie zaczęło się we właściwym miejscu i czasie. Miałam go wystarczająco na przemyślenie tej decyzji. Byłam naprawdę podekscytowana – szczególnie, że nie znałam wtedy nikogo, kto kolekcjonowałby prace młodych artystek.
Trudno mi było zrozumieć, dlaczego tworzących kobiet nikt nie wspiera. Dzieło będące początkiem mojej kolekcji stworzyła całkowicie nieznana malarka. Kiedy kupiłam je w 1997 roku, zdecydowałam, że moja kolekcja będzie chórem kobiecych głosów. Na dzień dzisiejszy liczy ona ponad 400 prac.
Już na samym początku zdałam sobie sprawę, jak istotne są osobiste spotkania z artystkami. Kolekcjonowanie to niesamowita podróż, w której towarzyszyło mi mnóstwo ludzi. Wielu z nich stało się później moimi serdecznymi przyjaciółmi. Najważniejsze w tym wszystkim jest bycie częścią społeczności. Przez dwadzieścia lat stała się ona potężną siecią wzajemnego wsparcia. Zbudowałam wartościową kolekcję bez pomocy zewnętrznych konsultantów, kuratorów i doradców. Wyruszyłam w tę podróż sama, ponieważ odkrywanie nowych twórców daje mi wiele satysfakcji. Cenię sobie zarówno rozmowę, jak i proces wybierania dzieła. Staram się nieustannie wspierać ludzi sztuki. Często organizuję uroczyste kolacje i różne spotkania, na których zbieramy fundusze na przedsięwzięcia artystyczne.
MW: Sama o sobie mówisz, że jesteś w 50% kolekcjonerką, a w 50% mecenaską. Czy mogłabyś opowiedzieć nieco więcej na temat projektu XX, a także Twojej współpracy z jego partnerami, takimi jak Contemporary Art Society (Stowarzyszenie Sztuki Współczesnej)?
VN: Projekt XX ma na celu podkreślenie, jak ważne jest wspieranie utalentowanych jednostek. Co prawda formalnie wystartował w 2015 roku, ale te same działania podejmowałam pod innymi szyldami już od połowy lat 90. Ileż wartościowych rzeczy umknęło nam przez wieki ze względu na płeć! „XX” odnosi się do żeńskiego chromosomu, a także do współpracy z innymi organizacjami. XX pracuje z różnymi partnerami, włączając w to Contemporary Art Society w Wielkiej Brytanii, nowojorskie muzeum SculptureCentre, a także Institute of Fine Arts w Nowym Jorku, ponieważ tam zaczęła się moja przygoda z kolekcjonowaniem i nadal to miasto jest mi bardzo bliskie.
XX działa w SculptureCentre jak inicjator i katalizator konkretnych ambitnych projektów. Sprawia, że dochodzą one do skutku. Ważne, aby umieć właściwie zidentyfikować okazje. Niczego nie narzucam – wszystko sprowadza się do relacji i łączenia sił. Spotykam się z kuratorem i dyrektorem SculptureCentre i razem kreślimy wizję. Zawsze staramy się planować z co najmniej dwuletnim wyprzedzeniem. Nie ma w tym żadnego konfliktu interesów. XX wspiera artystki, których dzieła nie są w tym samym czasie częścią mojej kolekcji.
Z kolei współpraca z Contemporary Arts Society przebiega nieco inaczej. Byłam zaszczycona, gdy zaproponowali mi funkcję kuratorki, ponieważ jestem pod wrażeniem ich działalności na przestrzeni ponad stu lat. Jako osoba kreatywna – zarówno jako mecenaska, jak i kolekcjonerka – zawsze staram się wnieść do przedsięwzięcia najwięcej jak to możliwe. Zdecydowałam się więc wzmocnić moje przesłanie, aby wspierać kobiety, dotychczas niedostrzegane w świecie sztuki.
CAS wspiera wiele regionalnych muzeów, które w Wielkiej Brytanii niestety często są niedocenianie. Prawda jest taka, że takie placówki nie mają funduszy na tworzenie kolekcji, przez co są traktowane jako gorsze. To mi przypomina sytuację artystek, nieustannie inspirującą mnie do działania. Każdego roku wybieramy więc nowe muzeum i zaczynamy rozmowy z zarządem o artystkach i ich dziełach, które moglibyśmy danej instytucji przekazać.
Jak wybieramy muzea? CAS prosi przedstawicieli regionalnych placówek o wypełnienie prostego kwestionariusza dotyczącego prac kobiet w ich kolekcjach, opinii na temat dysproporcji w reprezentacji płci itd. Każdego roku otrzymujemy około piętnastu zgłoszeń. Okazuje się, że muzea rzadko kiedy mają w swoich kolekcjach więcej niż 10% prac autorstwa kobiet. To tragedia!
Razem z dyrektorką CAS Caroline Douglas i innymi członkami zarządu wybieramy muzeum, które przedstawiło najambitniejszą propozycję przeciwdziałania dysproporcji płci w świecie sztuki. Odwiedzamy potem taką instytucję i spotykamy się z kuratorami, aby wspólnie zastanowić się nad rodzajem dzieła. Staramy się wybrać taką pracę, która odpowiada na aktualnie dyskutowane problemy, a jednocześnie ma potencjał, aby przemówić do społeczności. Takie działania prowadzimy rokrocznie.
W Nowym Jorku współpracuję z Institute of Fine Arts na tamtejszym uniwersytecie, aby co roku przygotować dwie indywidualne wystawy dla artystek. Przedsięwzięcia są zarządzane przez zespół wybrany spośród studentów i doktorantów. Jako że jestem członkinią zarządu, z przyjemnością z nimi rozmawiam. Organizujemy też panele dyskusyjne, seminaria i performance’y. Jestem głęboko przekonana, że poddanie sztuki kobiecej krytycznej analizie jest niezwykle ważne. Tak długo historia sztuki pomijała głosy kobiet! Nie możemy tego dalej tolerować. Uważam, że instytucje akademickie powinny edukować przyszłych kuratorów w tym kierunku.
MW: Jak wygląda proces poszukiwania, wybierania i kupowania nowych dzieł w Twoim wypadku? To raczej jednorazowe transakcje, czy może długotrwałe relacje z artystami?
VN: Podchodzę do tego bardzo ambitnie. Przede wszystkim chodzi o spotykanie tych wszystkich wyjątkowych artystów i relacje z nimi. Jestem dociekliwą, odważną i kreatywną kolekcjonerką. Podróżuję i zawsze staram się odwiedzić jak najwięcej różnych wystaw i galerii. Ważne są dla mnie również małe NGO-sy, które pomagają mi w poszukiwaniu młodych talentów. Po dwudziestu latach pracy mogę pochwalić się szeroką siecią kontaktów z ludźmi, którzy doceniają to, co robię i jak podchodzę do mojej kolekcji.
Nie czerpię przyjemności z samego kupowania i sprzedawania. Moja kolekcja przede wszystkim ma mieć przesłanie. Kupuję głównie z pierwszej ręki, od małych i średnich galerii. Wielu moich przyjaciół, którzy lata temu założyli galerie, teraz cieszą się renomą. Swoją działalność traktuję bardzo poważnie, ponieważ zależy mi na wspieraniu artystycznego ekosystemu, szczególnie tych jego części, które wspierają początkujących artystów. Wtedy moja pomoc jest dla nich najcenniejsza.
Jeżeli chodzi o aukcje, oczywiście staram się zwracać na nie uwagę, jednak na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat w domach aukcyjnych kupiłam nie więcej niż dwie prace. Analiza aukcji jest jednak istotna, aby rozumieć dynamikę rynku sztuki. Bywam też na targach i zdarza mi się kupować tam nowe dzieła. Co roku odwiedzam kilka czołowych wydarzeń tego typu w Nowym Jorku, Londynie czy Mediolanie. Bywam także na targach Art Basel. Tego typu imprezy postrzegam jako przestrzeń do poszukiwań, nawiązywania relacji z ludźmi, dyskusji o sztuce i znajdowania nowych artystów. Dla kolekcjonerki niesamowicie ważna jest świadomość tego, co się dzieje na rynku. Jednocześnie skupiam się głównie na artystkach i galeriach, które już znam. Lubię trzymać targi na dystans, a koncentrować się przede wszystkim na długotrwałych relacjach z artystami, których wspieram.
MW: Jak pandemia wpłynęła na Twoje działania?
VN: Nie wydaje mi się, aby miała znaczny wpływ. Nie przeniosłam swojej działalności do internetu. Cały czas wierzę w osobiste kontakty z ludźmi. Muszę widzieć dzieła na żywo. Tego nie da się zastąpić niczym innym. Muszę stanąć przed dziełem i właściwie ocenić moją reakcję na nie. Jeżeli znajdę wspólny język z artystką i dziełem, wtedy decyduję się na kupno. Potrzebuję takiego porozumienia, aby kupować rzeczy, które kocham, i wspierać artystów, których szanuję. Nie doświadczę dzieła, jeśli go nie zobaczę.
Podczas pandemii zdałam sobie sprawę z tego, jak istotna jest długotrwała współpraca z galeriami. Pracują tam moi przyjaciele i staram się ich wspierać. Tego rodzaju kontakty są bardzo ważne dla kolekcjonerki. Cenię sobie sugestie bliskich mi ludzi. Kiedy dzieje się coś takiego jak pandemia i nie można doświadczać sztuki osobiście, zaufanie staje się kluczowe dla dalszego działania.
MW: Co lubisz najbardziej, a co najmniej w świecie sztuki? Co chciałabyś zmienić?
VN: Przede wszystkim, trzeba zdać sobie sprawę, że świat sztuki nie jest jednorodną formacją, którą powinno oceniać się jako całość. Jestem częścią pewnego konkretnego świata sztuki – świata artystów nieszczególnie rozpoznawalnych. Oczywiście prędzej czy później również oni stają się popularni, ale to jest właśnie ten świat twórców, kuratorów i galerii, w którym funkcjonuję. Czuję się zaszczycona, że mogę doświadczać ich kreatywności. Dla mnie to podróż skupiona na ludziach, lojalności, miłości i przyjaźni, wypełniona ciągłymi odkryciami, rozwojem osobistym i relacjami interpersonalnymi. To coś bezcennego.
Najmniej w tym moim świecie podoba mi się zbyt przedmiotowe traktowanie sztuki. Gdy jedni twórcy troszczą się przede wszystkim o sławę i szybki zarobek, ci najlepsi, jakich znam, nierzadko mają problemy finansowe, ponieważ nie myślą kategoriami komercyjnymi. Mają jednak zasady, a ich prace są wielowymiarowe. System oparty na pieniądzu krzywdzi wybitnych artystów.
Kiedy mówię, że stałam się kolekcjonerką we właściwym miejscu i czasie, to naprawdę tak uważam. Środek lat 90. w Nowym Jorku był niesamowitym czasem, ze wspaniałymi kuratorami, galeriami, sprzedawcami i kolekcjonerami. Na studiach mieliśmy wiele gościnnych wykładów. Nigdy nie zapomnę pary pięćdziesięcioletnich kolekcjonerów, którzy przyszli, aby opowiedzieć nam o wyzwaniach związanych z ich pracą. Na przykład z wyborem, czy powinniśmy kupić nową zmywarkę czy nowe dzieło do kolekcji. Oczywiście oni decydowali się na kupno dzieła. Kto potrzebuje zmywarki, kiedy można zmywać naczynia ręcznie? To było niesamowicie inspirujące.
Jako kolekcjonerka zawsze muszę mierzyć się z tym wyzwaniem. Nie da się kupić wszystkiego. Dawniej można było nabyć dzieło wielkiego artysty za 4 tysiące dolarów. Dziś jest to wielokrotność tej kwoty, i to w wypadku młodych artystów. Ja od początku zakładałam, że nie potrzebuję być milionerką, aby stworzyć wspaniałą kolekcję. Uważam, że to właściwy sposób myślenia. Musisz tylko skupić się na właściwych decyzjach i konsekwencji w działaniu. Staram się być bardzo konsekwentna i utrzymuję szczere zainteresowanie pracami tworzonymi przez kobiety. Lista dzieł, które chciałabym nabyć, stale rośnie. Obserwuję rynek w poszukiwaniu jakości i śledzę kariery artystów tak uważnie, jak tylko jestem w stanie.
MW: Co uważasz za zakres odpowiedzialności kolekcjonerki? Wspomnieliśmy już o Twoich działaniach patronackich, ale jesteś także przewodniczącą rady rozwoju w Studio Voltaire i jurorem w konkursie Allegro Prize 2021.
VN: Uwielbiam być częścią mniejszych organizacji – wtedy wiem, że moje działania będą miały duże znaczenie. Współpracuję z CAS i wieloma muzeami regionalnymi. Inspiruje mnie możliwość przedstawiania tego, co zazwyczaj jest pomijane.
Kiedy odwiedziłam Studio Voltaire po raz pierwszy i rozeznałam się w ich działalności, zdałam sobie sprawę, że w szeroko pojętym świecie sztuki nikt tego przedsięwzięcia nie zna, nawet wśród moich znajomych. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak jest. Kiedy zdecydowałam się ich wesprzeć, nie mieli nawet protokołu współpracy z patronami. Nawet kuratorzy – Joe Scotland i Sarah McCrory – nie pracowali tam na pełen etat. Opracowaliśmy więc plan współpracy patronackiej i zaczęłam zapraszać do nich na różnego rodzaju spotkania moich znajomych. Zorganizowałam tam nawet swoje urodziny! Przedstawiłam tę instytucję setkom ludzi. To wspaniała organizacja, oparta na jasnych zasadach i skłonna do eksperymentów. Wspierają artystów, którzy są pomijani lub po prostu nie zostali jeszcze odkryci. Dają im całkowitą wolność i pozwalają wyzwolić się z myślenia czysto komercyjnymi kategoriami. Organizowane w Studio Voltaire wystawy młodych twórców wielokrotnie okazywały się przełomowe dla ich kariery.
Wydaje mi się, że tak samo jest Allegro Prize. Stanowi ono okazję do pomocy artystom w ich rozwoju. Już trzeci raz zasiadam w jury różnych konkursów i za każdym razem jest to dla mnie zaszczyt. Uwielbiam pracować z ludźmi i mam nadzieję zobaczyć w Allegro Prize przedstawicieli różnych regionów i grup społecznych. Nie jest łatwo oceniać prace artystów, którzy dopiero co skończyli szkoły lub są dopiero na początku kariery, gdy jedyne, co o nich wiemy, zawarte jest w pliku z portfolio. Trochę się boję, ale jednocześnie cieszę, że mogę brać w tym udział. Szczególnie, że muszę przedstawić swoje stanowisko tak, aby przekonać pozostałych jurorów. Wierzę, że to będzie kolejna pasjonująca podróż.
Korekta Dorota Rzeszewska